niedziela, 22 września 2013

Rozdział I

Wiatr. Drzewa tańczyły zupełnie jakby w półśnie, a nieświadome niczego gubiły kwiaty koloru bladoróżowego, które wdzięcznie wirując opadały na ziemię. Wziął do ręki jeden z nich i uważnie mu się przyjrzał. Był identyczny jak ten, który znalazł tutaj dziesięć lat temu. Westchnął i położył kwiat na trawie, po czym odwrócił się w kierunku swojego towarzysza, który przybył dopiero przed chwilą. Nie miał zamiaru mówić mu, że się spóźnił, ani pytać o powód. Po prostu skinął na niego głową, a chwilę później obaj znikli w czerwonej poświacie.

~*~

Siódma rano to godzina, o której duża ilość osób budzi się i zaczyna szykować do pracy, bądź jest już nawet gotowa do wyjścia. Jedni się z tego cieszą, inni narzekają, a niektórzy ignorują budzik i próbują z powrotem wrócić do krainy błogiego snu, który został im przerwany.
W Los Angeles, o tejże właśnie godzinie pewna osoba, która powinna już dawno być na nogach smacznie sobie spała. Jej budzik od niespełna pół godziny przypominał o swojej obecności, ale właścicielka nie zwracała na niego uwagi i przewracała się z boku na bok. Jednak w końcu otworzyła leniwie swoje duże, ciemne oczy i ruchem ręki wyłączyła irytujące urządzenie. Przeciągnęła się i kilkukrotnie mrugnęła, po czym wygrzebała się z kołdry i powlekła w kierunku łazienki. Stanęła przed lustrem i przyjrzała się swojemu odbiciu. Dzisiaj wyglądała lepiej i już nawet nie było najmniejszego śladu po chorobie, z którą musiała się męczyć przez cały tydzień. Na twarz powróciły dawne kolory, policzki były lekko różowawe, usta znów uśmiechnięte, a najlepsze było to, że mogła oddychać przez nos. Wydawało jej się przez chwilę, że błękitny kryształ, który zawieszony jest na rzemyku i zawsze zdobi szyję dziewczyny zalśnił dziwnym światłem, ale przyznała sobie w myślach, że musiało to być przywidzenie. Wzięła szybki prysznic, ubrała zieloną bokserkę, czarną bluzę z kapturem oraz jeansy, a następnie zrobiła delikatny makijaż. Uśmiechając się do siebie stwierdziła, że jest gotowa do wyjścia.
Kiedy schodziła po schodach szybko zaplatała warkocza, ze swoich czekoladowych włosów, które rozpuszczone sięgały pasa. Przywitała się z mamą, grzecznie podziękowała za śniadanie, którego niestety nie zdążyłaby już zjeść i wyszła z domu. Szukając wzrokiem brata zauważyła go przy samochodzie, pewnie próbował coś naprawić. Podeszła do niego cicho, starając się pozostać niezauważoną i powiedziała:
- Cześć Matt, co tam robisz? - reakcja chłopaka była bardziej gwałtowna, niż sobie wyobrażała. Uderzył on głową o spód samochodu, po czym wyłonił się czerwony na twarzy, rozcierając bolące miejsce.
- Jesteś wredną siostrą - powiedział patrząc na dziewczynę z wyrzutem. Ona tylko się zaśmiała i poszła dalej, przed siebie. - Liliana, poczekaj! - krzyknął po chwili namysłu. Odwróciła się patrząc na brata zdziwiona. - Podwieźć cię? - zapytał.
- Właściwie, to czemu nie - stwierdziła niemal od razu. W ten sposób przynajmniej się nie spóźni aż tak bardzo, jak gdyby szła na pieszo. Poczekała chwilę aż Matt zmieni ubrania i po kilku minutach była już w drodze do szpitala. Odbywała tam praktyki. Tak, była studentką medycyny. Studiowała już drugi rok, ale teraz miała wakacje. I chociaż musiała chodzić do szpitala cieszyła się z tego wolnego. Tak jakoś, bez powodu.

- Liliana, spóźniłaś się! - krzyknął za dziewczyną lekarz, kiedy ta wparowała do szpitala i zaczęła wbiegać po schodach prowadzących na drugie piętro zupełnie nie zważając na pacjentów. Nic mu nie odpowiedziała, bo doskonale o tym wiedziała, a on odszedł w swoją stronę uśmiechając się pod nosem. Nie ma co, ta dziewczyna będzie świetnym lekarzem - pomyślał tylko.
Tymczasem Liliana siedziała w gabinecie ordynatora, który starał się ukryć swoje rozbawienie. Od tłumionego w sobie śmiechu miał zmieniony głos, przez co dziewczyna myślała, że jest na nią wściekły.
- Nie zanotuję tego w aktach, tylko obiecaj, że jutro postarasz się nie spóźnić wcale - dziewczyna potwierdziła skinieniem głowy i wyszła z gabinetu, by się przebrać i zacząć pomagać. Chciała też później zobaczyć jak się czuje Emily. Była to pięcioletnia dziewczynka, która trafiła do szpitala po wypadku, w którym zginęli jej rodzice, a ona sama miała teraz uszkodzony kręgosłup. Na szczęście szansa, że uda się to wyleczyć istniała, ale chwilowo musiała zostać na obserwacji.
Po kilku godzinach mało znaczących zajęć w końcu miała trochę czasu dla siebie. Szła korytarzami w dobrze znanym kierunku, na każdym kroku widząc ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Wiedziała aż zbyt dobrze, że niektórzy jej nie otrzymają, a innym nawet najlepszy lekarz już nie pomoże. Jednak mimo to chciała wykonywać ten zawód, bo często tworzył piękne wspomnienia. Uratowanie kogoś od śmierci, pomoc w odzyskaniu zdrowia, cud narodzin... Myślała, że to zajęcie właśnie dla niej.
- Lilia! - krzyknęła dziewczynka, kiedy praktykantka weszła do sali. Uśmiechnęły się do siebie, a Liliana usiadła na brzegu łóżka Emily. Pacjentka miała jasne, kręcone włosy oraz zielone oczy. Na nosie i policzkach znajdowało się kilka piegów, których dziewczynka nie lubiła do czasu, kiedy Liliana powiedziała jej, że są to "pocałunki słońca". Od tamtej pory nie przeszkadzały pięciolatce, a nawet cieszyła się, że je ma.
- Jak tam, maleństwo? - zapytała.
- Dobrze, dzisiaj James mnie odwiedzi - kiedy dziewczynka to mówiła była uśmiechnięta, a Liliana dobrze wiedziała jak mała cieszy się z każdej takiej wizyty. James miał dwadzieścia lat i teraz chciał się zaopiekować siostrą. Był jej potrzebny, to jedyna rodzina jaką miała, ale musiał dużo pracować, by zarobić na jej utrzymanie.
- Cieszysz się, prawda? - zapytała z uśmiechem. Mała pokiwała głową, a jej loki wesoło podskakiwały. Wyglądała naprawdę uroczo.
Następne piętnaście minut spędziły na wesołej pogawędce, w trakcie której Liliana starała się jak najbardziej rozśmieszyć dziewczynkę. Udało się jej. Kiedy wychodziła z sali prawie wpadła na James'a, brata Emily. Jak zwykle zamienili ze sobą kilka zdań, a ciemnowłosa znów musiała przyznać, że był przystojny.

~*~

- Idzie - powiedział mężczyzna, który miał na sobie dziwny płaszcz. Spod kaptura wystawały kosmyki jasnych włosów, a niesamowicie błękitne oczy prawdopodobnie można było również zobaczyć w ciemnościach.
- Przygotuj się - tym razem to druga postać się odezwała, ale każdy, kto ją zobaczył mógł być pewien, że nie była człowiekiem. Było to czarne zwierzę, które w naszym świecie przynosi pecha, gdy przejdzie komuś drogę. Normalnie w Los Angeles, ani na całej Ziemi nie spotyka się mówiących kotów, czy ogólnie zwierząt.
- Bądź cicho, bo weźmie mnie za wariata - syknął mężczyzna patrząc przed siebie.
- Przecież tylko gadasz z kotem. Możesz być pewien, że to jest zupełnie normalne - odpowiedział sarkastycznie jego partner. Nie odciął się, jedynie parsknął śmiechem, przez co zwrócił na siebie uwagę jakiejś starszej kobiety. Zapewne pomyślała, że uciekł z wariatkowa, bo przyspieszyła kroku i go nie zwolniła póki nie przeszła na drugą stronę jezdni. Pokiwał głową z niedowierzaniem, że na tej planecie ludzie są aż tak różni od tych z jego świata. Ale nie był w tym miejscu pierwszy raz, więc już się do tego przyzwyczaił. 
Jego rozmyślania przerwała zbliżająca się postać, którą zauważyli już wcześniej. Niosła siatki z zakupami, a lewe przedramię było zasłonięte zieloną chustą. Kiedy zauważył spojrzenie ciemnych, wesołych oczu natychmiast stanął jak wryty i przez moment nie mógł się poruszyć. Miał teraz pewność, że jest to jego przyjaciółka, której nieprzerwanie od dziesięciu lat szuka w tym dziwnym świecie. Nie mógłby się pomylić.
- Cieszę się, że cię w końcu znalazłem, Lilia - Przytulił ciemnowłosą, która będąc w szoku wypuściła siatki z zakupami i po prostu stała patrząc w niebieskie oczy mężczyzny. Miała wrażenie, że skądś go zna, ale nie potrafiła sobie przypomnieć skąd. A może to tylko jej wyobraźnia płatała figle? W końcu nie potrafiła sobie przypomnieć niczego sprzed dziesięciu lat, czyli okresu zanim trafiła do Eleonory i Daniela - swoich przybranych rodziców. Kiedy zaczęła o tym myśleć natychmiast się pozbierała i odepchnęła chłopaka, który spojrzał na nią zaskoczony.
- Kim ty jesteś? Wybacz, ale jakoś cię nie kojarzę - powiedziała spokojnie. Być może z kimś ją pomylił? Przecież często tak się zdarza, więc nie chciała robić z tego jakiejś afery.
- Nie poznajesz mnie? To ja, Haru - przedstawił się nieznajomy. Znów jakieś zamglone wspomnienia, choć tym razem od razu stwierdziła, że zapewne kiedyś miała dziwny sen, który akurat teraz się jej przypomniał.
- Nie znam - odpowiedziała krótko, kiwając jednocześnie głową.
- Ale ja znam ciebie - upierał się Haru, który miał teraz zacięty wyraz twarzy. Liliana przyjrzała się mu uważnie, dzięki czemu mogła stwierdzić, że blondyn jest przystojny. Delikatne rysy, poważny wyraz twarzy i te błękitne oczy. 
- Ale ja ciebie nie. Zresztą... możesz mi jakoś udowodnić, że mnie znasz? - zapytała krzyżując ręce i wpatrując się w chłopaka. Nie rozumiała dlaczego jeszcze z nim rozmawia. Normalnie już dawno spławiłaby osobę, która zaczepia ją pośrodku ulicy. Ale tym razem jakoś nie potrafiła.
- Nazywasz się Liliana i pochodzisz z Auderei. Chodziłaś ze mną i innymi do szkoły Mistrzyni Keiko, gdzie uczyłaś się walki wręcz oraz bronią - dziewczyna prychnęła. Takiej bajki to jeszcze nigdy w życiu nie słyszała, ale pozwoliła Haru kontynuować swoją opowieść. - Dziesięć lat temu zostałaś porwana podczas swojego treningu i od tamtej pory cię szukam - Liliana spojrzała na niego, ale nie wyglądał jakby żartował. 
- Posłuchaj mnie, Haru - zaczęła. - Nazywam się Liliana North i pochodzę z tego miasta. Nie przypominam sobie żadnej Mistrzyni Keiko, ani jakieś tam szkoły. A teraz mi wybacz, ale chyba mnie z kimś pomyliłeś. Zresztą, Auderei? Co to jest? Jakiś specjalny zakład dla obłąkanych? - podniosła zakupy z ziemi i zaczęła iść przed siebie. Zanim wystarczająco się oddaliła usłyszała jeszcze jedno pytanie.
- A znamię? Na lewym przedramieniu masz znamię w kształcie lilii - zatrzymała się i niepewnie spojrzała na zieloną chustę. To była prawda, ale skąd on...?
- Zostaw mnie w spokoju! - Zaczęła biec przed siebie, zaczynając się bać tego mężczyzny. Kim on, do cholery jest?!
- Chyba ci coś nie wyszło - stwierdził jego towarzysz patrząc na pochmurnego przyjaciela. Ten tylko coś bąknął i poszedł w przeciwnym kierunku niż Liliana. 

~*~

- Liliana, chodź na obiad! - krzyknęła Eleanora. Dziewczyna odkąd wróciła ze szpitala siedziała w swoim pokoju i z nikim nie rozmawiała. Jedynymi odgłosami jakie stamtąd dochodziły była głośna muzyka oraz ewentualne przekleństwa, o ile któreś było w stanie zagłuszyć piosenki. 
Eleonora pokiwała głową. Chciała iść pocieszyć swoją córkę, ale miała przeczucie, że ona woli zostać na razie sama. Zapewne rozmowa nic by nie wskórała, a słowa pocieszenia mogłyby pogorszyć całą sytuację. Westchnęła cicho i stwierdziła, że tylko Matt jest w stanie jakoś doprowadzić tę dziewczynę do normalnego stanu. Ale to było w tej chwili niemożliwe, ponieważ jak zwykle gdzieś się zapodział i nie było wiadomo, o której raczy zjawić się w domu.
- Matt się gdzieś wałęsa, a Liliana zniszczy zaraz połowę domu. Co zrobiłam złego, żeby mnie aż tak karać? - zapytała uśmiechając się pod nosem. Nie była zła na swoje dzieci. Przecież kochała je ponad wszystko.

~*~

- Niech to wszystko szlag! - Liliana nigdy nie potrafiła panować nad swoimi emocjami, gdy chodziło o jej przeszłość. Normalni ludzie mają jakieś wspomnienia z dzieciństwa, przyjaciół, znajomych, a nie dziwne znamię i niebieski kryształ. Eleonora i Daniel znaleźli ją, kiedy wracali z przyjęcia. Byłą zziębnięta, a jej ubrania wyglądały, jakby przed chwilą stoczyła walkę. Zabrali ją do domu i się nią zaopiekowali. Później po prostu przygarnęli i stała się dla nich prawdziwą córką. Miała szczęście. Tylko co się działo wcześniej? Zanim trafiła do tego wspaniałego domu?
Przecież nie chciała o tym myśleć, już dawno się poddała, a ludzie z jej otoczenia unikali tego tematu, jakby było to tabu. Ułożyła sobie życie, przywdziała odpowiednią maskę i jakoś funkcjonowała. Aż do dzisiaj. Ten facet, znów te zamglone wspomnienia.
- Cholera - mruknęła kładąc się na łóżku. Nie wierzyła, że kiedykolwiek dowie się kim tak naprawdę jest. Poprawiła poduszkę i wygodnie się rozłożyła zamykając oczy. 
Zaczynała zasypiać, a jakaś cząstka jej duszy zapragnęła, by to, co powiedział Haru było prawdą. Ale czym było to Auderei? Może jakimś innym światem? Wtedy wszystko działoby się jak na filmie. Przecież jest nadzieja na to, że inne wymiary istnieją, więc dlaczego miałaby to być jakaś bujda? Nawet nie poczuła, gdy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Tak dawno nie płakała...
Zasnęła, a kryształ zdobiący jej szyję zalśnił bladoniebieskim światłem. Nie wiedziała, że niedługo będzie uczestniczyć w takich wydarzeniach...

***

Zawaliłam na całej linii. Ten rozdział powinien się pojawić jakieś pół roku temu, ale cóż... dobrze, że w ogóle go wstawiłam, prawda? :) Całe opowiadanie jest zaplanowane od początku do końca, więc na pewno go nie porzucę. 
Rozdział podoba mi się średnio, ale taki jest i taki wstawiam. Mam nadzieję, że się podobało.  


Obserwatorzy