Wiatr. Drzewa tańczyły zupełnie
jakby w półśnie, a nieświadome niczego gubiły kwiaty koloru bladoróżowego,
które wdzięcznie wirując opadały na ziemię. Wziął do ręki jeden z nich i
uważnie mu się przyjrzał. Był identyczny jak ten, który znalazł tutaj dziesięć
lat temu. Westchnął i położył kwiat na trawie, po czym odwrócił się w kierunku
swojego towarzysza, który przybył dopiero przed chwilą. Nie miał zamiaru mówić
mu, że się spóźnił, ani pytać o powód. Po prostu skinął na niego głową, a
chwilę później obaj znikli w czerwonej poświacie.
~*~
Siódma rano to godzina, o której duża
ilość osób budzi się i zaczyna szykować do pracy, bądź jest już nawet gotowa do
wyjścia. Jedni się z tego cieszą, inni narzekają, a niektórzy ignorują budzik i
próbują z powrotem wrócić do krainy błogiego snu, który został im przerwany.
W Los Angeles, o tejże właśnie godzinie
pewna osoba, która powinna już dawno być na nogach smacznie sobie spała. Jej
budzik od niespełna pół godziny przypominał o swojej obecności, ale
właścicielka nie zwracała na niego uwagi i przewracała się z boku na bok.
Jednak w końcu otworzyła leniwie swoje duże, ciemne oczy i ruchem ręki
wyłączyła irytujące urządzenie. Przeciągnęła się i kilkukrotnie mrugnęła, po
czym wygrzebała się z kołdry i powlekła w kierunku łazienki. Stanęła przed
lustrem i przyjrzała się swojemu odbiciu. Dzisiaj wyglądała lepiej i już nawet
nie było najmniejszego śladu po chorobie, z którą musiała się męczyć przez cały
tydzień. Na twarz powróciły dawne kolory, policzki były lekko różowawe, usta
znów uśmiechnięte, a najlepsze było to, że mogła oddychać przez nos. Wydawało
jej się przez chwilę, że błękitny kryształ, który zawieszony jest na rzemyku i
zawsze zdobi szyję dziewczyny zalśnił dziwnym światłem, ale przyznała sobie w
myślach, że musiało to być przywidzenie. Wzięła szybki prysznic, ubrała zieloną
bokserkę, czarną bluzę z kapturem oraz jeansy, a następnie zrobiła delikatny
makijaż. Uśmiechając się do siebie stwierdziła, że jest gotowa do wyjścia.
Kiedy schodziła po schodach szybko
zaplatała warkocza, ze swoich czekoladowych włosów, które rozpuszczone sięgały
pasa. Przywitała się z mamą, grzecznie podziękowała za śniadanie, którego
niestety nie zdążyłaby już zjeść i wyszła z domu. Szukając wzrokiem brata
zauważyła go przy samochodzie, pewnie próbował coś naprawić. Podeszła do niego
cicho, starając się pozostać niezauważoną i powiedziała:
- Cześć Matt, co tam robisz? - reakcja
chłopaka była bardziej gwałtowna, niż sobie wyobrażała. Uderzył on głową o spód
samochodu, po czym wyłonił się czerwony na twarzy, rozcierając bolące miejsce.
- Jesteś wredną siostrą - powiedział
patrząc na dziewczynę z wyrzutem. Ona tylko się zaśmiała i poszła dalej, przed
siebie. - Liliana, poczekaj! - krzyknął po chwili namysłu. Odwróciła się patrząc
na brata zdziwiona. - Podwieźć cię? - zapytał.
- Właściwie, to czemu nie - stwierdziła
niemal od razu. W ten sposób przynajmniej się nie spóźni aż tak bardzo, jak
gdyby szła na pieszo. Poczekała chwilę aż Matt zmieni ubrania i po kilku
minutach była już w drodze do szpitala. Odbywała tam praktyki. Tak, była
studentką medycyny. Studiowała już drugi rok, ale teraz miała wakacje. I
chociaż musiała chodzić do szpitala cieszyła się z tego wolnego. Tak jakoś, bez
powodu.
- Liliana, spóźniłaś się! - krzyknął za
dziewczyną lekarz, kiedy ta wparowała do szpitala i zaczęła wbiegać po schodach
prowadzących na drugie piętro zupełnie nie zważając na pacjentów. Nic mu nie
odpowiedziała, bo doskonale o tym wiedziała, a on odszedł w swoją stronę
uśmiechając się pod nosem. Nie ma co, ta dziewczyna będzie świetnym
lekarzem - pomyślał tylko.
Tymczasem Liliana siedziała w gabinecie
ordynatora, który starał się ukryć swoje rozbawienie. Od tłumionego w sobie
śmiechu miał zmieniony głos, przez co dziewczyna myślała, że jest na nią
wściekły.
- Nie zanotuję tego w aktach, tylko
obiecaj, że jutro postarasz się nie spóźnić wcale - dziewczyna potwierdziła
skinieniem głowy i wyszła z gabinetu, by się przebrać i zacząć pomagać. Chciała
też później zobaczyć jak się czuje Emily. Była to pięcioletnia dziewczynka,
która trafiła do szpitala po wypadku, w którym zginęli jej rodzice, a ona sama
miała teraz uszkodzony kręgosłup. Na szczęście szansa, że uda się to wyleczyć
istniała, ale chwilowo musiała zostać na obserwacji.
Po kilku godzinach mało znaczących zajęć w
końcu miała trochę czasu dla siebie. Szła korytarzami w dobrze znanym kierunku,
na każdym kroku widząc ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Wiedziała aż zbyt
dobrze, że niektórzy jej nie otrzymają, a innym nawet najlepszy lekarz już nie
pomoże. Jednak mimo to chciała wykonywać ten zawód, bo często tworzył piękne
wspomnienia. Uratowanie kogoś od śmierci, pomoc w odzyskaniu zdrowia, cud
narodzin... Myślała, że to zajęcie właśnie dla niej.
- Lilia! - krzyknęła dziewczynka, kiedy
praktykantka weszła do sali. Uśmiechnęły się do siebie, a Liliana usiadła na
brzegu łóżka Emily. Pacjentka miała jasne, kręcone włosy oraz zielone oczy. Na
nosie i policzkach znajdowało się kilka piegów, których dziewczynka nie lubiła
do czasu, kiedy Liliana powiedziała jej, że są to "pocałunki słońca".
Od tamtej pory nie przeszkadzały pięciolatce, a nawet cieszyła się, że je ma.
- Jak tam, maleństwo? - zapytała.
- Dobrze, dzisiaj James mnie odwiedzi -
kiedy dziewczynka to mówiła była uśmiechnięta, a Liliana dobrze wiedziała jak
mała cieszy się z każdej takiej wizyty. James miał dwadzieścia lat i teraz
chciał się zaopiekować siostrą. Był jej potrzebny, to jedyna rodzina jaką
miała, ale musiał dużo pracować, by zarobić na jej utrzymanie.
- Cieszysz się, prawda? - zapytała z
uśmiechem. Mała pokiwała głową, a jej loki wesoło podskakiwały. Wyglądała
naprawdę uroczo.
Następne piętnaście minut spędziły na
wesołej pogawędce, w trakcie której Liliana starała się jak najbardziej
rozśmieszyć dziewczynkę. Udało się jej. Kiedy wychodziła z sali prawie wpadła
na James'a, brata Emily. Jak zwykle zamienili ze sobą kilka zdań, a ciemnowłosa
znów musiała przyznać, że był przystojny.
~*~
- Idzie - powiedział mężczyzna, który miał
na sobie dziwny płaszcz. Spod kaptura wystawały kosmyki jasnych włosów, a
niesamowicie błękitne oczy prawdopodobnie można było również zobaczyć w
ciemnościach.
- Przygotuj się - tym razem to druga
postać się odezwała, ale każdy, kto ją zobaczył mógł być pewien, że nie była
człowiekiem. Było to czarne zwierzę, które w naszym świecie przynosi pecha, gdy
przejdzie komuś drogę. Normalnie w Los Angeles, ani na całej Ziemi nie spotyka się mówiących kotów, czy ogólnie zwierząt.
- Bądź cicho, bo weźmie mnie za wariata -
syknął mężczyzna patrząc przed siebie.
- Przecież tylko gadasz z kotem. Możesz
być pewien, że to jest zupełnie normalne - odpowiedział sarkastycznie jego
partner. Nie odciął się, jedynie parsknął śmiechem, przez co zwrócił na siebie
uwagę jakiejś starszej kobiety. Zapewne pomyślała, że uciekł z wariatkowa, bo
przyspieszyła kroku i go nie zwolniła póki nie przeszła na drugą stronę jezdni.
Pokiwał głową z niedowierzaniem, że na tej planecie ludzie są aż tak różni od
tych z jego świata. Ale nie był w tym miejscu pierwszy raz, więc już się do
tego przyzwyczaił.
Jego rozmyślania przerwała zbliżająca się
postać, którą zauważyli już wcześniej. Niosła siatki z zakupami, a lewe
przedramię było zasłonięte zieloną chustą. Kiedy zauważył spojrzenie ciemnych,
wesołych oczu natychmiast stanął jak wryty i przez moment nie mógł się
poruszyć. Miał teraz pewność, że jest to jego przyjaciółka, której
nieprzerwanie od dziesięciu lat szuka w tym dziwnym świecie. Nie mógłby się
pomylić.
- Cieszę się, że cię w końcu znalazłem,
Lilia - Przytulił ciemnowłosą, która będąc w szoku wypuściła siatki z zakupami
i po prostu stała patrząc w niebieskie oczy mężczyzny. Miała wrażenie, że skądś
go zna, ale nie potrafiła sobie przypomnieć skąd. A może to tylko jej
wyobraźnia płatała figle? W końcu nie potrafiła sobie przypomnieć niczego
sprzed dziesięciu lat, czyli okresu zanim trafiła do Eleonory i Daniela -
swoich przybranych rodziców. Kiedy zaczęła o tym myśleć natychmiast się
pozbierała i odepchnęła chłopaka, który spojrzał na nią zaskoczony.
- Kim ty jesteś? Wybacz, ale jakoś cię nie kojarzę - powiedziała spokojnie. Być może z kimś ją pomylił? Przecież często tak się zdarza, więc nie chciała robić z tego jakiejś afery.
- Nie poznajesz mnie? To ja, Haru -
przedstawił się nieznajomy. Znów jakieś zamglone wspomnienia, choć tym razem od
razu stwierdziła, że zapewne kiedyś miała dziwny sen, który akurat teraz się
jej przypomniał.
- Nie znam - odpowiedziała krótko, kiwając jednocześnie głową.
- Ale ja znam ciebie - upierał się Haru,
który miał teraz zacięty wyraz twarzy. Liliana przyjrzała się mu uważnie,
dzięki czemu mogła stwierdzić, że blondyn jest przystojny. Delikatne rysy,
poważny wyraz twarzy i te błękitne oczy.
- Ale ja ciebie nie. Zresztą... możesz mi
jakoś udowodnić, że mnie znasz? - zapytała krzyżując ręce i wpatrując się w
chłopaka. Nie rozumiała dlaczego jeszcze z nim rozmawia. Normalnie już dawno
spławiłaby osobę, która zaczepia ją pośrodku ulicy. Ale tym razem jakoś nie
potrafiła.
- Nazywasz się Liliana i pochodzisz
z Auderei. Chodziłaś ze mną i innymi do szkoły Mistrzyni Keiko, gdzie uczyłaś
się walki wręcz oraz bronią - dziewczyna prychnęła. Takiej bajki to jeszcze
nigdy w życiu nie słyszała, ale pozwoliła Haru kontynuować swoją opowieść. -
Dziesięć lat temu zostałaś porwana podczas swojego treningu i od tamtej pory
cię szukam - Liliana spojrzała na niego, ale nie wyglądał jakby żartował.
- Posłuchaj mnie, Haru - zaczęła. -
Nazywam się Liliana North i pochodzę z tego miasta. Nie przypominam sobie
żadnej Mistrzyni Keiko, ani jakieś tam szkoły. A teraz mi wybacz, ale chyba
mnie z kimś pomyliłeś. Zresztą, Auderei? Co to jest? Jakiś specjalny zakład dla
obłąkanych? - podniosła zakupy z ziemi i zaczęła iść przed siebie. Zanim wystarczająco
się oddaliła usłyszała jeszcze jedno pytanie.
- A znamię? Na lewym przedramieniu masz
znamię w kształcie lilii - zatrzymała się i niepewnie spojrzała na zieloną
chustę. To była prawda, ale skąd on...?
- Zostaw mnie w spokoju! - Zaczęła biec przed
siebie, zaczynając się bać tego mężczyzny. Kim on, do cholery jest?!
- Chyba ci coś nie wyszło - stwierdził jego towarzysz patrząc na pochmurnego przyjaciela. Ten tylko coś bąknął i
poszedł w przeciwnym kierunku niż Liliana.
~*~
- Liliana, chodź na obiad! - krzyknęła
Eleanora. Dziewczyna odkąd wróciła ze szpitala siedziała w swoim pokoju i z
nikim nie rozmawiała. Jedynymi odgłosami jakie stamtąd dochodziły była głośna
muzyka oraz ewentualne przekleństwa, o ile któreś było w stanie zagłuszyć
piosenki.
Eleonora pokiwała głową. Chciała iść
pocieszyć swoją córkę, ale miała przeczucie, że ona woli zostać na razie sama.
Zapewne rozmowa nic by nie wskórała, a słowa pocieszenia mogłyby pogorszyć całą
sytuację. Westchnęła cicho i stwierdziła, że tylko Matt jest w stanie jakoś
doprowadzić tę dziewczynę do normalnego stanu. Ale to było w tej chwili
niemożliwe, ponieważ jak zwykle gdzieś się zapodział i nie było wiadomo, o
której raczy zjawić się w domu.
- Matt się gdzieś wałęsa, a Liliana
zniszczy zaraz połowę domu. Co zrobiłam złego, żeby mnie aż tak karać?
- zapytała uśmiechając się pod nosem. Nie była zła na swoje dzieci. Przecież kochała je ponad wszystko.
~*~
- Niech to wszystko szlag! - Liliana nigdy
nie potrafiła panować nad swoimi emocjami, gdy chodziło o
jej przeszłość. Normalni ludzie mają jakieś wspomnienia z dzieciństwa,
przyjaciół, znajomych, a nie dziwne znamię i niebieski kryształ. Eleonora i
Daniel znaleźli ją, kiedy wracali z przyjęcia. Byłą zziębnięta, a jej ubrania
wyglądały, jakby przed chwilą stoczyła walkę. Zabrali ją do domu i się nią
zaopiekowali. Później po prostu przygarnęli i stała się dla nich prawdziwą
córką. Miała szczęście. Tylko co się działo wcześniej? Zanim trafiła do tego
wspaniałego domu?
Przecież nie chciała o tym myśleć, już
dawno się poddała, a ludzie z jej otoczenia unikali tego tematu, jakby było to
tabu. Ułożyła sobie życie, przywdziała odpowiednią maskę i jakoś funkcjonowała.
Aż do dzisiaj. Ten facet, znów te zamglone wspomnienia.
- Cholera - mruknęła kładąc się na łóżku.
Nie wierzyła, że kiedykolwiek dowie się kim tak naprawdę jest. Poprawiła
poduszkę i wygodnie się rozłożyła zamykając oczy.
Zaczynała zasypiać, a jakaś cząstka jej
duszy zapragnęła, by to, co powiedział Haru było prawdą. Ale czym było to
Auderei? Może jakimś innym światem? Wtedy wszystko działoby się jak na filmie.
Przecież jest nadzieja na to, że inne wymiary istnieją, więc dlaczego
miałaby to być jakaś bujda? Nawet nie poczuła, gdy po jej policzkach zaczęły
płynąć łzy. Tak dawno nie płakała...
Zasnęła, a kryształ zdobiący jej szyję
zalśnił bladoniebieskim światłem. Nie wiedziała, że niedługo będzie
uczestniczyć w takich wydarzeniach...
***
Zawaliłam na całej linii. Ten rozdział powinien się pojawić jakieś pół roku temu, ale cóż... dobrze, że w ogóle go wstawiłam, prawda? :) Całe opowiadanie jest zaplanowane od początku do końca, więc na pewno go nie porzucę.
Rozdział podoba mi się średnio, ale taki jest i taki wstawiam. Mam nadzieję, że się podobało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz